czwartek, 31 maja 2012

Znaki zapytania.

Jest płomień co tli się za wczoraj, za dzisiaj?
Jest światło w długim tunelu?

Jest zorza polarna, co przyszłość ogarnia?
Jest dwoje, co zmierza do celu?

............................




(chciałbym te znaki zapytania opuścić)
Co czytam: książeczkę Beaty Pawlikowskiej

O uzależnieniu od sztucznego życia, pogoni za truciznami i wersji ekologicznej.

To pisała po swojej przygodzie z puszczami i warunkami życia w Amazonii
w konfrontacji z naszą cywilizacją posiadania, granic, barier i strachu.

Pisane dość topornym stylem, kwadratowym ale jednak przesłanie warte zachodu.
A od dziś też PRZESTAJĘ JEŚĆ BANANY!! ;-)

"Teoria bezwzględności czyli jak uniknąć końca świata"
Beata Pawlikowska, G+J Gruner + Jahr Polska, 2012
Bywało pięknie, pięknie bywało
To mało? Widać za mało!

Wszedł między nas cień.
Jak cierń

i rani.

A tacy byliśmy
zakochani.


SMOKI... dialog nr ...

Smok uczy się żyć samodzielnie. Sprząta, gotuje, pierze...

Zastanawia się nad dniem jutrzejszym.

Czasem się zapomni i wzywa Smoczycę wszystkimi zmysłami.

Żal rozlewa się jak kałuża.

środa, 30 maja 2012

SMOKI... dialog nr ...

Smok pracuje, porządkuje ogród, zajmuje się bieżącymi sprawami.

Wspomina, myśli, porządkuje myśli.

Czeka na Smoczycę. Bywało gorzej.

Skupia się na obowiązkach i przyszłości.

Pracuje, by nie zwariować i robi zadania na duszę i sumienie.

Czeka na Smoczycę. Na spotkanie, rozmowę, spacer.



Smoki. Dialog nr …

Smok pisze setną chyba wersję listu do Smoczycy.
Rzuca słowa na papier, gładzi, dopisuje... drze.

Walczy o zrozumienie i uwagę. Drze i nie wysyła.

Smoczyca czyta te listy z uwagą. Milczy.
SMOKI... dialog nr ...

nie ma dialogu

zapaść

komunikacyjna

wtorek, 29 maja 2012

SMOKI... dialog nr...

Smok siedzi w pustym mieszkaniu. Są sprzęty i rzeczy ale jest puste.
Smoczyca wyszła daleko. Nie ma jej. Nie odpowiada na maile i sms-y.
Nie odbiera telefonu.

Smok zawija się wokół kręgosłupa i próbuje rozprostować.

Raz się udaje a drugim razem plącze.

Smok ma czas na myślenie i działanie.

Ale materia emocji jest cienka jak bibuła.

Na czym stoi. Nie wie.
Wizyta

Sam w domu. Szklane drzwi wychodzą na ganek i ogród.
Noc. Ciemno. Cicho.

Nagle w płaszczyznę szklanych drzwi coś uderza!
Widzę osuwającą się sąsiadkę.

A za nią sąsiada z nożem w ręku.

Otwieram drzwi.

- Sprzątnij ciało - mówię z głosem lekko drżącym od grozy.
- Ona jeszcze żyje - twierdzi sąsiad - masz piwo? Poczekamy!

Podaję mu butelkę i sam z drugiej łykam pienisty napój.

Czekamy.

Po jakimś czasie sąsiad wychodzi.

Rano nie ma wiele śladów i nie wiem, czy to była prawda
ale butelki piwa walają się po ganku i kuchni.
Sprawy proste komplikuję. Tanio.

(z ogłoszeń drobnych)
to choroba, moja droga Dz.
tak, to choroba

jak alkoholizm
a może jeszcze gorsza
bo dotyka też sfery emocji i uczuć

ale to choroba
i może da się wyleczyć

..........................................
co czwartek biorę pigułkę
ale potrzebuję chyba końskiej dawki!
łyknę wszystko...

i co dzień myślę, jak to było

że dzięki mojej chorobie dane nam było
się spotkać
i pokochać

a potem
przez tę chorobę
odeszłaś
skrzywdzona
i poraniona

jednak
wierzę
że wyjdę z tego
i będę
będziesz
będziemy

tak
czy inaczej

że tak
LIST CHOREGO

Smutno mi jednak
to prawda

tyle razem przeszliśmy
zawirowań i nerwów

przygód i dobrych chwil

a teraz coś się dzieje czego nie mogę uchwycić

wiem, że mam swoje zadania i sprawy
wiem, że mam się wyszlifować

i to robię
dzień po dniu

dla swego dobra

ale czemu odebrałaś mi swą bliskość i miłość

tego nie rozumiem

...........
zatem smutek mnie wziął w objęcia
i tak sobie noc spędzam

jutro się rozjaśnię

każdego dnia do przodu kroczek

..............................
myślę tylko, że przecież było tak wiele
zdarzeń

Cię zdradzałem, oszukiwałem, żyłem podwójnym życiem
ale ganialiśmy za sobą i tęskniliśmy jak wariaty

a teraz zbudowałaś dystans i obojętność

nie wiem, czemu

no, tak, wiem z rozmowy, że zbudowałaś coś w rodzaju
strefy dla swego bezpieczeństwa
i mam się już niczego nie spodziewać i nie oczekiwać
lecz nie wiem czemu się tak stało

bo na Tobie wisiałem
bo to było jak uzależnienie
bo Cię wkurzało, dekoncentrowało, denerwowało

ale tak to właśnie bywa

i teraz się czuję rozbity i pomieszany

może jutro porozmawiamy

a może inne tematy, weselsze, wpadną
lub zawodowe... ok

szkoda, że nie chcesz się ze mną kochać...
smutek

ale nie rozpacz...
zamyślenie i skupienie się na sprawach bieżących
by coś osiągnąć muszę mieć co dzień
dzień/bilans dnia zamknięty
SMOKI... dialog nr...

Smoczyca pakuje walizki i odchodzi.

Smok w szoku.

Zdawało mu się, że nigdy to nie nastąpi
a jeśli nastąpi to pozornie.

Smok osłupiały.

Smoczyca zamyka drzwi, życząc dobrych snów.

Smok nie może zasnąć. Kotłuje się przeszłość z marzeniami, emocje z myślami, zdarzenia z wątpliwościami.
Smok szuka recepty. Nie ma jej.


pustka
i zmieszanie

zgoda na rzeczywistość i bunt

jak dobrze wybrać
tkwiąc
w labiryncie emocji?


poniedziałek, 28 maja 2012

Kocica, Kobieta, Ona

(pisze się na stronie...)

Co czytam:

Od nałogu do miłości.
Jak wyzwolić się z uzależnienia od seksu
i odnaleźć prawdziwe uczucie.

Patric Carnes, Media Rodzina, 1991

trudno, ciężko i beznadziejnie...
ale
możliwe czasem
uczucie. jak szczerze opisać uczucie?

strach siedzi w załomkach myśli, lęk drży rękami, ponurość i zimno w środku ciała

jak mówić prawdę, gdy się boję?
DZIENNIK UCZUĆ

(przepisywane z zaleceń psychoterapeutki)

po co pisać dziennik uczuć? aby lepiej poznać i zrozumieć co się dzieje z Twoim życiem i w Tobie samym, dlaczego życie jest pełne napięcia i nerwowej atmosfery, czym w istocie są przeżywane przez Ciebie kłopoty z samym sobą, by nauczyć się odróżniać uczucia pomagające skutecznie funkcjonować na takim poziomie na jaki Cię stać.

aby nauczyć się radzić sobie z własnymi uczuciami, móc wypróbować nowe reakcje, i zachowania, i nie tkwić w błędnym kole dotychczasowego sposobu odczuwania, myślenia i kontaktowania się z otoczeniem. Aby zdobyć umiejętności pomocne w radzeniu sobie ze swoimi trudnościami i problemami osobistymi.

Jak pisać dziennik uczuć?

Dziennik uczuć to "pamiętnik", w którym się zapisuje wydarzenia dnia codziennego, sytuacje i towarzyszące uczucia. Każdy dzień warto zapisać na oddzielnej stronie, zaznaczyć datę i nazwę dnia tygodnia.
Nie należy zapisywać wydarzeń i uczuć z poprzedniego dnia.
Najlepiej pisaniu dziennika uczuć poświęcić kilka minut wieczorem.

w tabeli robię 4 kolumny
z nagłówkami
1. co wydarzyło się/sytuacja
2. myśli/refleksje
3. co wtedy poczułem/uczucia
4. przyjemne +/nieprzyjemne -

w drugiej kolumnie zapisuję jakie znaczenie nadaję tej sytuacji
a w czwartej kolumnie piszę co robię z tymi uczuciami, które się pojawiły (wyrażam, powstrzymuję, tłumię, zamieniam na inne, np. złość, przyklejam się do nich)

DZIENNIK UCZUĆ
(szczerość aż do bólu)

dzień 28. miesiąc maj. rok 2012

myślałem, że będzie łatwiej
że wystarczy podjąć decyzję i się tego trzymać
a tu codzienność zalewa bodźcami, wolny czas sprzyja wolnym myślom,
znajomości kuszą...

sądziłem, że jest we mnie siła
a wychodzi słabość i bezradność wobec pokus i wobec czasu wolnego

trudno zagospodarować czas i samego siebie dyscyplinować
potrzebny mi czynnik zewnętrzny
i wsparcie

............................................................
dałem się sprowokować i nabrać, okazałem słabość, ktoś triumfuje,
że mi coś udowodnił...
może ma i rację, a może ja bym sam doszedł do wniosku, że błądzę
ale już tego nie sprawdzimy w życiu bo stało się
zareagowałem na sms-y od dawnej przyjaciółki
zaprosiłem ją na spotkanie i nawet zaoferowałem nocleg

wtedy okazało się, że to podstęp i ktoś mi chciał udowodnić
jaki jestem
jak łatwo ulegam, jak łatwo korzystam z okazji

a ja w domu nie jestem sam
zaoferowałem nocleg trochę na wyrost
nie wiedząc czy się zgodzi rodzina

ale i wiedząc, że w tym czasie w tym samym mieszkaniu
(pokój z kuchnią) będzie nocował młody chłopak z Ukrainy
czy to by okazja na kobietę? hm...

ok. to szczegół... warto zacząć od ogółu

  

niedziela, 27 maja 2012

bardzo mi Cię brakuje

w codzienności

..............................
...............
bardzo

tej zwykłej serdeczności
i bliskości

Twojej

tęsknię jak cholera
 
...............................................
ps. założę równoległego bloga
pt. DZIENNIK UCZUĆ
będzie psychoterapeutyczny
;-)
 
potrzebny mi... tak

czwartek, 24 maja 2012

WEZWANIE. Kod czerwony!

Kod 300, kod 300
bo sprawa oczywista!

15 i 1/2 - 2 D wzywa
sprawa drażliwa 

wieczory uciekają
spać nie dają

myśli

Kod czerwony, bardzo czerwony!
Spać nie dają myśli ogony

2 D do 15 i 1/2 nie zmierza?
na rodzaj pacierza?

Wieczory uciekają
spać nie dają

Kody
wysłane ...


Smoki... dialog nr...


Smoczyca obserwuje Smoka z oddali. Patrzy spod przymróżonych powiek,
jak Smok się zachowuje, co je, co pisze, co mówi...

To taka mała układanka.

Smok potrafi być zagadką.

Nawet dla siebie.

Smoczyca uśmiecha się i wzdycha. Los. Smok. Smoczyca. Przeszłość.

Supeł. Rozwiązać czy poprawić? Przeciąć?



Co czytam:

"O kurze, która opuściła podwórze" wpadło mi w ręce jak prezent imieninowy od dwóch bardzo miłych znajomych. Książka ponoć zabroniona w niektórych krajach. Mówi o wolności. W prosty sposób. W tak prosty jak pisze się dla najmłodszych.
Kura z kurnika zamiast znosić jaja, jak każda bezmyślna nioska, zaczyna marzyć, filozofować i wyrywać się na wolność. Wolność okazuje się trudna, niebezpieczna a nawet przesiąknięta śmiercią.
Ale tak właśnie wygląda życie.

Kura, która wybija się na indywidualność nadając sama sobie imię, marząc o wysiadywaniu jaja, o doczekaniu się potomstwa, w kurniku marnieje i zostaje przez gospodarzy uznana za nieproduktywną. Wyrzucona do dołu w innymi martwymi kurami wygrzebuje się półmartwa i próbuje przetrwać oraz realizować swoje marzenia.
Czy i jak to się udaje warto przeczytać.

Historia, napisana przed autorkę z Korei Południowej, bogato ilustrowana, jest ciekawa i poruszająca.

I nie kończy się prostym happy endem. Mimo to jest gorzko optymistyczna. I daje powody do życia.

"O kurze, która opuściła podwórze", Hwang Sun-mi, Wydawnictwo Kwiaty Orientu, 2012

środa, 23 maja 2012

jedzeniówki:

bez większego patosu
ugotuję rosół

drapiąc się w .upę
przyrządzę zupę

gdy znajdę farsz
będzie pasztecik i barszcz

itd... ;-)

zanim powiesz hopsa
podam (na stół) klopsa!


z życia:
spałem jak niemowlę.
parter. ganek. dookoła leśna dzielnica i cisza.
sam w wielkim domu. spałem.
rano sprawdzam drzwi. otwarte.
mogli mnie zamordować. ukraść. sprzedać.
wynieść.
ale się tylko wyspałem.

zaskakująco
przyjazna okolica
Co czytam:

teraz cieniutką i lekką książeczkę napisaną przez Krzysztofa Baranowskiego, gdy był młodym mężczyzną
i zwiedzał autostopem Kanadę i USA. Prosto pisane i może w sumie o niczym, prócz radości życia, pasji zwiedzania świata i umiejętności spełniania marzeń.
A jego marzeniem było wtedy jeździć po kontynencie, uczyć się w praktyce języka i po prostu żyć.

I nic go nie mogło powstrzymać. Bardzo dobra i prosta zasada.

"Hobo", Krzysztof Baranowski, ISKRY, rok 1974

wtorek, 22 maja 2012


O facecie
nałogowo zakochanym 
w Kobiecie
(historia, oparta na faktach,
w kilku ciekawych aktach)

***

Wieczorem
przyszedłem nie w porę

Rano
zastałem zaspaną

W południe
mówi, że nudnie

W nocy
wytrzeszcza oczy

na mnie

taka Kobieta
Kochanka
Dziewczyna

i finał

"Zapraszam"

Na spacer idę z dziewczyną!
Na wino, tańce i kino!

Będziemy na dobrej fali:
śmiali się, śmiali, śmiali...


Zbieram myśli na książeczkę
"O strachu co pętał nogi i języki
aż dał się złapać we wnyki"

bez strachu lżej żyć
Wpadnij tu wieczorem.
Wszystko się wyjaśni.
Wszystko się rozjaśni.
Spokojnie zaśnij.

Wpadnij tu wieczorem.
Nie jestem potworem
z wielkim, czarnym worem.
Myślom mym przyklaśnij.
Więcej jest niż mniej nie ma.

Dobre w bólach się rodzi.

Złe w konwulsjach odchodzi.

Jak siła przeznaczenia.
"Dostałam, com chciała"
Powiedziała.
Cud, kryształ i diament.
A ja? Co dostanę?


SMOKI... dialog nr...

- Smoku - mówi Smoczyca - od dziś nie kontaktuj się ze mną. Masz szlaban.
Cholera. Myśli smok. Cholera! Cholera!! Cholera.

Zawroty głowy i drętwienie oczu.

Powietrze suche, drewniane, ciężkostrawne.

Potem delikatna fala zrozumienia. Tak. Myśli Smok. Tak trzeba.

Wyzwanie. Lub utopia.
SMOKI. dialog nr...

- Smoku, czemu mnie oszukujesz. Czemu kłamiesz?
- Nie kłamię... niejasno mruczy Smok ze swego kąta.
- Jaka szkoda. Jaka szkoda, że inne mamy rozumienie kłamstwa...

Zapada cisza. Kąty smocze wypełnia smutek, żal i poczucie kompletnej porażki.

Przetrwanie nocy zaczyna być sztuką przetrwania.

środa, 16 maja 2012


DOM W PŁOMIENIACH.

Wracam późno, jak zwykle. Nawet mi się za bardzo nie spieszy.
Samotny dom stoi przecież na uboczu czasu.
Tam cicha uliczka. Dzika zieleń. Skromne ślady ludzkiej obecności okrywa bujność przyrody.

Nagle wypełniam się niepokojem.
Okolica poruszona. Z głównej ulicy wchodzę w błyski alarmowych świateł. W zawodzenie syren.

Widzę dom otoczony jest błękitnym blaskiem. A to przecież noc.
Z bliska już wiem. Pożar! Zalany wodą ganek i ogród. Węże strażackie wyciągane z okien piwnicy.

Ponoć niegroźne zaprószenie ognia. Budynek nie ucierpiał.
Tylko piwnica będzie do remontu.

A to zmienia rzeczywistość. Teraz piwniczne skrytki po remoncie i z nową instalacją elektryczną nie skuszą. Ogarnia mnie żal. Jak po utracie przyjaciela. Mimo, że to przecież były takie krótkie chwile i przelotny dotyk. Jedyne ciepło jakie tu poczułem.

Strażacy zwijają i pakują swój sprzęt.
Stoję w ogrodzie. Patrzę jak odjeżdżają.
Znów ogród ogarnia mrok przetykany zapachem spalenizny.
Robi mi się smutno. Samotnie. Przyzwyczaiłem do tych cichych mieszkańców piwnicy.
A tu ktoś ich wykurzył. Żywym ogniem. Nieludzkie!

Wracam na ganek. Dziś chyba nie zasnę.
Parzę kawę. Zegar wybija północ. Na ganku siedzę i patrzę w mrok.
Zapalam świecę w małej latarence. Zapalam kadzidełko. Noc pachnie i migoce.


….............................................
Po tygodniu przychodzi list.

Kartka w kopercie. Ilustracja czy fotografia nieznanego mi domu.
I kilka słów. „Pozdrowienia. Zapraszamy.” I tu adres...

A więc za jakiś czas się jednak spotkamy.

Wiem, że nie muszę odpisywać. Moja decyzja jest im znana.

niedziela, 13 maja 2012

gasisz płomień
a ciepło trwa jeszcze

długo

drżysz od ukąszeń chłodu
i pożądań
tęsknisz

do jego rąk

ciepłego ciała
które potrafi Cię poruszyć

gasisz płomień
dusisz

falę pomiędzy palcami

odwracasz oczy od tętna
przeszłości

ale on tam jest

w ciemności
jest
to ja
to jestem ja
ten podmuch wiatru
we włosach

i ciepły ruch obok
ucha

to ja
mijam kącik Twych ust
i zsuwam się pod brodę
ciepłą smugą

to ja
tęsknisz do tych dotyków
przywołujesz westchnieniem
najsłodsze obrazy

to ja
jestem w Tobie
zapisany
na wieki

to ja jestem

sobota, 12 maja 2012

Legenda o dziupli i trzech stronach świata.
(pisana na zamówienie)

1.

W pewnej zimnej i dalekiej krainie, gdy noc polarna stawała się długa jak sen chorego, przy ognisku rozpalonym w dużej chacie krąg mężczyzn siadał by wysłuchać starego bajarza i mędrca. Opowieści, które snuł bajarz były długie a swymi korzeniami sięgały mroków wszelkiej historii. Wśród mężczyzn kręciły się dzieci, czasem dokazywały a czasem zasłuchane w opowieści zasypiały przytulone do ciepłych, twardych, zahartowanych ciężką pracą i trudnym życiem mieszkańców tej osady. Wśród młodych wyróżniał się Anio, który częściej niż inne dzieci wsłuchiwał się w opowieści wypowiadane śpiewnym głosem przez starego bajarza. W głowie Anio snuły się mgliste plany, ale na razie tylko biegały w nieuchwytny sposób pomiędzy różnymi innymi pragnieniami i zagadkami życia. Anio dorastał i mężniał a wszystkie opowieści, jakich był słuchaczem mówiły o życiu, o trudnym życiu, odpowiedzialności, potędze dyscypliny i posłuszeństwa. Że życie na Północy jest zbyt trudne by lekceważyć choć jeden szczegół, każda okoliczność może być szansą na przetrwanie, zagrożeniem lub śmiercią, z głodu lub innego niebezpieczeństwa.

Aż pewnego wieczoru zapłonął młody Anio. Było to wtedy, gdy stary bajarz opowiedział opowieść, przeznaczoną na tą jedną tylko noc w roku, na święto Odważnych i Nieustraszonych. Tej nocy młody Anio poczuł się dorosły.

Opowieść brzmiał tak: “Jest gdzieś na Dalekiej Północy miejsce, gdzie spotykają się trzy lodowce, splatają ze sobą swoje trzy mroźne strumienie i napierają na siebie w cichej, śmiertelnej walce. Lód trzeszczy i kruszy się, pęka z ogłuszającym hukiem a potem znów na długo zapada oszałamiająca cisza. Nigdy nie wiadomo kiedy znów poruszą się lody i zetrą ze sobą w śmiertelnym uścisku, nigdy nie wiadomo. I biada wówczas śmiałkowi, który po tych lodach zechce iść w poszukiwaniu Miecza Szarego.

Jednak, kto nie zadrży i wyruszy na poszukiwania ma szansę zdobyć władzę nad światem. Może panować nad krainą Północy a także krainami Południa, Wschodu i Zachodu.”

Tej nocy młody Anio po raz pierwszy usłyszał o innych krainach. I zapłonął jego umysł zimnym płomieniem pożądania władzy Miecza Szarego.

Przez kolejne trzy miesiące szykował się do wyprawy, gromadził żywność, ubrania, ekwipunek i drużynę śmiałków. Zapalił chłodne serca innych młodych do tej wyprawy. Gdy wyruszyli po 3 miesiącach przygotowań zdali się na instynkt i traf. Wskazówki, jakich udzielił im stary bajarz nie były zbyt dokładne, kierowali się wg gwiazd, wypatrywali trzech szczytów i trzech lodowców, które splatały się w wiecznej zimnej walce o prawo istnienia. Wędrowali coraz dalej od domu przez śnieżną pustynię, prowadząc zaprzęgi ciągnięte przez psy. Gdy zmuszeni byli zabić i zjeść psy sami ciągnęli sanie, gdy porzucili sanie tylko plecaki mieściły ich coraz skromniejsze zapasy i nadzieje... Na każdym obozowisku pozostawiali jakieś sprzęty, rzeczy, resztki a czasem chorego lub zmarłego z wyczerpania towarzysza.

Pewnego ranka zostało ich tylko trzech, Anio i jego dwaj najwierniejsi przyjaciele... wtedy załamała się pogoda a mroźny wicher wiał godzinami... Pod namiotem ze skóry foki przeczekiwali mordercze uderzenia zimna i grozy. Przetrwali a gdy po tej śnieżnej burzy wyszli na odkrytą przestrzeń ukazała się ich oczom przejrzysta kraina trzech gór i milczące lodowce.

Byli przekonani, że dotarli na miejsce.

Wyczerpani ale szczęśliwi zbliżyli się do granicy lodowej krainy i podziwiali trzy ogromne jęzory splecione w mroźnym warkoczu. Ogromne połaci lodu drżące z wysiłku i zła.

Milcząc weszli na gładkie tafle.

Ta opowieść w tym momencie się urywa i tylko lata później pewien stary bajarz opowiadał zdumionym słuchaczom jak z mroku ukrytej pomiędzy jęzorami lodowców jaskini wyszedł ledwo żywy Anio, jak uniósł w górę Miecz Szary. Stal błyszczała w czystym mroźnym powietrzu, jaśniała mocą zatopionych w niej nitkach srebra.

Anio wrócił do swej osady i stał się jej księciem, powoli rósł, mężniał. Obejmował władzę nad sąsiednimi wioskami aż wreszcie zjednoczył pod swym berłem całą Północ.

Jego królewski płaszcz był szary i niebieski przetykany srebrnymi pasmami, a herb to były trzy srebrne szczyty na szarej materii.

Ale nie zapomniał Anio przepowiedni z dzieciństwa, nie zapomniał, że są gdzieś inne krainy i że tam jeszcze czeka na niego władza i panowanie nad światem. Gromadził siły.

2.

W bardzo gorącej i dalekiej krainie, gdzie nawet noce były ciepłe a dni wrzące i długie jak sen chorego, przy niewielkim ognisku w lekkiej chacie z liści bananowca krąg mężczyzn siadał wieczorami by wysłuchać starego bajarza i mędrca. Opowieści były długie. Sięgały swoimi korzeniami dawnych czasów i początków wszelkiej historii. Wśród mężczyzn kręciły się dzieci, które najczęściej bawiły się i żartowały ze sobą a tylko czasem słuchały opowieści. Wśród młodych wyróżniał się żywy jak iskra Diaba, on częściej niż inne dzieci wsłuchiwał się w opowieści mówione ciepłym głosem starego bajarza. W głowie Diaba snuły się mgliste plany, na razie tylko biegały w nieuchwytny sposób pomiędzy różnymi innymi pragnieniami i zagadkami życia. Diabo dorastał i mężniał a wszystkie opowieści, jakich był słuchaczem mówiły o życiu, o trudnym życiu ale i energii, radości i przygodach, jakie niesie świat, gdy rzuci mu się wyzwanie!

Że życie na Południu jest zbyt trudne by lekceważyć choć jeden szczegół, każda okoliczność może być szansą lub zagrożeniem, drogą do życia w bogactwie lub ścieżką śmierci z głodu lub innego niebezpieczeństwa.

I pewnego wieczoru zapłonął młody Diabo. Stary bajarz opowiedział opowieść, która była przeznaczona na jedną jedyną tylko noc w roku, na święto Niespokojnych i Niepokornych. Tej nocy młody Diabo poczuł, że jest dorosły.

A opowieść brzmiał tak: “Jest na Dalekim Południu miejsce, gdzie spotykają się trzy rzeki lawy, gdzie płonące skały splatają ze sobą swoje wrzące strumienie i napierają na siebie w strasznej walce. Skały, pomiędzy którymi te potoki ognia płyną, trzeszczą i kruszą się, pękają z ogłuszającym hukiem i padają wielkimi odłamami we wrzące morze lawy i tam topią się a potem znów na długo zapada oszałamiająca cisza przerywana tylko bulgotaniem. Kiedy znów się poruszą potoki lawy i zetrą ze sobą w śmiertelnym zwarciu, nigdy nie wiadomo! I biada śmiałkowi, który po tych skałach zechce iść w poszukiwaniu Miecza Złotego.

Jednak, kto nie zadrży, kto wyruszy na poszukiwania ma szansę zdobyć władzę nad światem. Może panować nad krainą Południa a także krainami Północy, Wschodu i Zachodu.”

Tej nocy młody Diabo po raz pierwszy usłyszał o innych krainach. Zapłonął jego umysł gorącym płomieniem pożądania władzy Miecza Złotego.

Przez kolejne trzy miesiące szykował wyprawę, gromadził żywność, ubrania, ekwipunek i drużynę śmiałków. Rozpalił gorące serca innych młodych do tej wyprawy. Gdy ruszyli po 3 miesiącach przygotowań nie byli pewni sukcesu ale nie poddawali się łatwo. Wskazówki, jakich udzielił im stary bajarz nie były dokładne, kierowali się wg gwiazd i słońca, wypatrywali trzech szczytów wulkanów i trzech jęzorów ognia, które splatały się w wiecznej gorącej walce o prawo istnienia. Wędrowali przez rozgrzaną kamienistą pustynię prowadząc wozy ciągnięte przez kuce, gdy zmuszeni byli zabić i zjeść kuce ciągnęli wozy sami, a gdy je porzucili już tylko plecaki mieściły ich coraz skromniejsze zapasy i nadzieje... Na każdym obozowisku pozostawiali jakieś sprzęty, rzeczy, resztki a czasem chorego lub zmarłego z wyczerpania towarzysza.

A pewnego ranka zostało ich tylko trzech, Diabo i jego dwaj najwierniejsi przyjaciele... wtedy załamała się pogoda i wrzący, pustynny wicher wiał godzinami... Pod namiotem z płótna przeczekiwali mordercze uderzenia gorąca i grozy. Przetrwali a gdy po tej piaskowej burzy wyszli na odkrytą przestrzeń ukazała się ich oczom przejrzysta kraina trzech wulkanów i milczące zastygłe jęzory ognia.

Byli przekonani, że dotarli na miejsce.

Wyczerpani ale szczęśliwi zbliżyli się do granicy piekielnej krainy i podziwiali trzy ogromne jęzory lawy splecione w zastygłym skalnym warkoczu. Ogromne połaci skał drżące z wysiłku i zła.

Milcząc weszli na pole gładkie ciepłej, zastygłej lawy.

Ta opowieść w tym momencie się urywa i tylko lata później stary bajarz opowiadał zdumionym słuchaczom jak z mroku ukrytej pomiędzy jęzorami lawy jaskini wyszedł ledwo żywy Diabo i uniósł w górę Miecz Złoty. Stal błyszczała w słońcu, jaśniała mocą i zatopionymi w niej nitkami złota.

Diabo wrócił do swej osady i stał się jej księciem, powoli rósł, mężniał i obejmował władzę nad sąsiednimi wioskami aż wreszcie zjednoczył pod swym berłem całe Południe.

Jego płaszcz był czerwony i niebieski przetykany złotymi pasmami, a herb to były trzy ogniste szczyty i warkocze lawy na szarej materii.

Ale nie zapomniał Diabo przepowiedni z dzieciństwa, nie zapomniał, że są gdzieś inne krainy i że tam jeszcze czeka na niego władza i panowanie nad światem. Gromadził siły.

3.

W bardzo gęsto zarośniętej lasem, zielonej krainie, gdzie noce były chłodne po ciepłym dniu a czasem długie jak sen, przy prostym kominku w leśnej chacie zbudowanej z pni drzew, siadał krąg mężczyzn by wysłuchać starego bajarza i mędrca. Opowieści były bardzo długie. Sięgały swoimi korzeniami takich czasów gdy drzewa dopiero wyrastały z nasion a zwierzęta żyły w absolutnej wolności, sięgały początków wszelkich zdarzeń z udziałem ludzi. Wśród mężczyzn zasłuchanych w opowieści bawiły się dzieci, czasem także i one zasłuchały się w opowieści. A później zasypiały. Wśród młodych wyróżniał się Dobo, który częściej niż inni zastanawiał się nad sensem opowieści mówionych śpiewnym głosem przez starego bajarza. W głowie Dobo snuł niejasne plany, zaznaczał w nieuchwytny sposób przestrzenie i granice pomiędzy różnymi pragnieniami i zagadkami codziennego życia. Dobo dorastał i mężniał a wszystkie opowieści, których był słuchaczem mówiły o życiu, o trudnym życiu, ale o życiu bogatym w jego różnorodności, a także o wartości i walorach, jakie niesie świat, gdy podejmie się wyzwanie!

Bo życie w Leśnej Krainie jest zbyt trudne by lekceważyć choć jeden szczegół, każda okoliczność może być szansą lub zagrożeniem.

I pewnego wieczoru zapłonął młody Dobo. Wtedy stary bajarz opowiedział opowieść, która była przeznaczona na tę jedną tylko noc w roku, na święto Mocy Różnorodności. Tej nocy młody Dobo stał się dorosły.

Opowieść brzmiał tak: "Jest W Głębi Leśnej Krainy miejsce, gdzie spotykają się trzy wiekowe dęby, gdzie ich wijące się potężne konary i korzenie splatają ze sobą w zawiłym uścisku, napierają na siebie w walce o przestrzeń i wolność. Doliny, pomiędzy którymi te sploty ogromnych konarów i korzeni tworzą zawiły labirynt, trzeszczą, kruszą się i pękają z ogłuszającym hukiem i padają wielkimi odłamami w mroczne przestrzenie bez dna. A potem znów na długo zapada oszałamiająca cisza przerywana tylko szumem liści i pohukiwaniem sowy. Kiedy ponownie te sploty rozedrą górę lub dolinę mogą zetrzeć każdego człowieka i każde zwierzę znajdujące się w ich zasięgu, tego nigdy nie wiadomo! I biada śmiałkowi, który po tych splotach konarów i korzeni zechce iść w poszukiwaniu Miecza Z Żelaza.

Jednak, kto nie zadrży, kto wyruszy na poszukiwania ma szansę zdobyć władzę nad światem. Może panować nad Krainą Lasów a także krainami Południa, Północy, Wschodu i Zachodu.”

Tej nocy młody Dobo po raz pierwszy usłyszał o innych krainach. I zapłonął jego umysł ciekawością i pragnieniem posiadania władzy Miecza Z Żelaza.

Przez kolejne miesiące szykował się do wyprawy, gromadził żywność, ubrania, ekwipunek i drużynę śmiałków. Rozpalił ciekawość i serca innych młodych do tej wyprawy.

Zanim jednak wyruszyli Dobo wiele dni i nocy spędził w Lesie. Wędrował po znanej sobie i coraz bardziej przyjaznej krainie. Odnalazł w Lesie polanę, na której skraju zbudował szałas, tam spędzał czas i uczył się sztuki przetrwania, samodzielnego życia w wymagających warunkach. Poznawał zwyczaje zwierząt i różne stany przyrody. Po jakimś czasie odkrył jeszcze lepsze miejsce do mieszkania i rozmyślań. Na skraju innej polany natrafił na potężny dąb, który pokryty był prawie w całości mchem ale pęknięcie korze prowadziło do wnętrza dębu. To była dziupla. Wielka jak sala tronowa w jakimś zamku. Mogła pomieścić wiele osób. Dobo wymościł dno dziupli mchem i liśćmi, zbudował posłanie i stół. Zamieszkał w dziupli. Przez otwór wejściowy przesłonięty pnączami i mchem sączyło się do środka przytłumione światło. To był idealny dom dla myślącego człowieka.

Nie zapomniał Dobo o przygotowaniach do wyprawy po Miecz Z Żelaza. Co kilka dni zaglądał do wioski i sprawdzał stan przygotowań. Wreszcie, po 3 miesiącach, wszystko było gotowe!

Ruszyli. Wskazówki, jakich udzielił im stary bajarz nie były zbyt dokładne, kierowali się wg słońca i gwiazd, wypatrywali horyzontu i trzech ogromnych starożytnych drzew, trzech labiryntów korzeni i gałęzi, które splatały się w wiecznej milczącej walce o prawo istnienia. Wędrowali przez leśną krainę a potem przez trawiastą pustynię prowadząc zaprzęgi ciągnięte przez oswojone łosie, gdy zmuszeni byli zostawić łosie na skraju lasu to przez trawiaste pustki sami ciągnęli zaprzęgi, a gdy i te porzucili tylko plecaki mieściły ich coraz skromniejsze zapasy i nadzieje... Na każdym obozowisku pozostawiali jakieś sprzęty, rzeczy, resztki. Gdy któryś z drużyny chorował lub tracił nadzieję budowali mu obóz i zapewniali opiekę. Nigdy nie porzucili na pastwę losu chorego lub wątpiącego towarzysza. Na swej drodze stawiali znaki, by potem móc wrócić do domu.

Aż pewnego ranka zostało ich tylko trzech, Dobo i jego dwaj najwierniejsi przyjaciele... załamała się pogoda i wicher znad trawiastej pustyni wiał całymi godzinami... Pod namiotem ze skóry jelenia przeczekiwali mordercze uderzenia wiatru i grozy. Przetrwali a gdy po tej burzy wyszli na odkrytą przestrzeń ukazała się ich oczom przejrzysta kraina trzech dębów rozsadzających trzy sąsiednie doliny.

Byli przekonani, że dotarli na miejsce.

Wyczerpani ale szczęśliwi zbliżyli się do granicy krainy labiryntów i podziwiali trzy ogromne warkocze splecionych ze sobą drzew. Ogromne konary drżące z wysiłku i chęci życia.

Milcząc weszli na splątaną przestrzeń utkaną z drzew tak potężnych jakich jeszcze nie widzieli w życiu.

Ta opowieść w tym momencie powinna się urywać i tylko lata później inny stary bajarz mógłby opowiadać zdumionym słuchaczom jak z mroku ukrytej pomiędzy splotami dębów jaskini wyszedł ledwo żywy Dobo i uniósł w górę Miecz Z Żelaza. Metal jaśniał mocą lecz przetykany był też nitkami rdzy a rękojeść owinięta była korzeniem dębu. A obok Dobo stali szczęśliwi dwaj jego przyjaciele.

Dobo wrócił do swej osady i stał się jej księciem, powoli rósł, mężniał i obejmował władzę nad sąsiednimi wioskami aż wreszcie zjednoczył pod swym berłem całą Leśną Krainę.

Jego płaszcz był zielony i brązowy przetykany rdzawymi pasmami, a herb to były trzy splecione dęby rozsadzające doliny.

Ale nie zapomniał Dobo przepowiedni z dzieciństwa, nie zapomniał, że są gdzieś inne krainy i że tam jeszcze czeka na niego władza i panowanie nad światem. Gromadził siły.

Ta opowieść powinna się w tym momencie urwać ale Dobo przypuszczał, że nie on jeden na świecie słyszał opowieści o dalekich krainach, że nie on jeden dał się zauroczyć i poruszyć historią o władzy nad światem. Lecz wiedział też, że on tej władzy nad światem nie chce. Lecz przyjdzie mu się zmierzyć z takimi, którzy nie myślą o niczym innym.

4.

Wiele wieków później zasłuchani w różne opowieści słuchacze domagali się dalszego ciągu tej historii. Wówczas stary bajarz zabrał grupę na wielką polanę i tam wprowadził wszystkich do wnętrza ogromnej dziupli, która powstała przez pęknięcie w bardzo staro wyglądającym drzewie.

Wejście było wąskie, tak że można było przeciskać się tylko pojedynczo. Ale wnętrze drzewa okazało się zaskakująco obszerne i wygodne. Gdy grupa wygodnie usiadła na pokrytym miękkim i ciepłym mchem poszyciu, bajarz podjął przerwaną historię. Wiem dokładnie co się dalej stało, co się wydarzyło, gdy pewnego dnia każdy z tych zdobywców miecza, Anio z Mieczem Szarym przetykanym srebrem, Diabo z Mieczem Złotym i taką też nicią zdobionym oraz Dobo z Mieczem Z Żelaza pokrytym drobinami rdzy z rękojeścią oplecioną korzeniem drzewa... gdy pewnego dnia ci trzej pchnięci jakby jednym impulsem wyruszyli na poszukiwanie ostatecznego celu swego życia. I pamiętam te spotkanie, bo widziałem jak Anio i Diabo wpadli z rozmachem i wojskiem na wielką polanę, gdzie ze swoją siłą był już Dobo. I jak zawrzała wielka bitwa. Widziałem później pokonanych, zamkniętych w złotych i srebrnych klatkach, cieszących oczy zwycięzców.

I widziałem jak chłodne zło z Północy i gorące zło z Południa ulega życiu i różnorodności Lasu. Czemu się tak stało? Jak zmienne są koleje losu? Skąd Dobo wziął siłę i moc by pokonać wściekłe ataki Północy i gwałtowne ataki Południa?

Na te pytania są odpowiedzi. W chwili gdy z dwóch stron na armię Dobo ruszyły srebrna armia z Północy i złota armia z Południa, gdy wydawało się, że Dobo znajdzie się w potrzasku, wtedy poruszyły się sploty ogromnych drzew i wyciągnęły swoje sękate ramiona ku atakującym armiom.

Szybkie ruchy długich ramion wyrywały zdumionym wojom ich broń z rąk. Pozbawiona oręża jedna i druga armia rozproszyła się po Lesie i przepadła... Potem ślady tych uciekinierów odnajdowano. Ale nie znaleziono nikogo żywego.

Las obronił Leśną Krainę przed agresją i narzuconą władzą. Pozostała nietknięta. Zielona i różnorodna.

W dziupli złożył Dobo symboliczną ofiarę z Miecza Szarego i Złotego. Oplotły korzenie dębu te dwa miecze i na zawsze ukryły przed ludzkimi oczami.

Dobo zajął miejsce na tronie Krainy Lasu a potem też wysłał ambasadorów do Krainy Północy i Południa, które dobrowolnie poddały się jego władzy. Zapanował pokój.

A dziupla? Dziupla stała się miejscem spotkań. Tu zbierała się Rada Leśnej Krainy, tu podejmowano decyzje i tu powstawały takie prawa, które nie odbierały innym ludziom wolności.

Obecnie każdy może, po dłuższym poszukiwaniu, odnaleźć drogę do dziupli.

Każdy może w swoim sercu, duszy i rozumie rozstrzygnąć, co jest jego celem życia i jakiej władzy nad światem pragnie.

czwartek, 10 maja 2012

DOM SMUTKU. Noc 5.
Znów wracam nocą do domu. Późne te powroty. Droga przez ogród już mnie nie straszy. Znam ścieżki i pułapki. Wyczuwam stopami grunt a smugi światła z dalekich domów pozwalają na mi orientację w terenie.
Ale tym razem, gdy mijam boczną furtkę, którą jak zwykle używam jako główną, ogarnia mnie fala smutku. Jest to namacalne i wyraźne uczucie. Aż tracę oddech. Patrzę na ganek ale nie dostrzegam tam światełka powitalnego. Ogród tonie w ciemności a dom jest jak martwy. Jednak smutek wisi w powietrzu i blokuje mi drogę do domu. Przedzieram się z wysiłkiem do drzwi.
Otwieram je, rzucam plecak, biorę klucz i biegnę do piwnicy. Obawiam się najgorszego.

Ciemność na schodach i w pomieszczeniach piwnicy już nie robi na mnie wrażenia. Teraz szukam tylko tej smugi ciepła, która ocierała się o moją dłoń. Ale czuję tylko chłód ściany. Czuję tylko pustkę i brak obecności żywych istot w przestrzeni. Wchodzę do kilku pomieszczeń, wszędzie nieład i stosy śmieci. Poruszam stopami jakieś sterty i brnę dalej. Aż do ściany. Nie ma dalej przejścia, nie ma dalej gdzie iść. A słyszę ten płacz, z kilku stron naraz. Jakby kilka osób płakało. Ale to coś we mnie drży i płacze.

Wychodzę z pustej piwnicy poruszony tym odkryciem. Płakało coś czy ktoś a potem ten płacz, żal i smutek wszedł we mnie i tkwi jak zadra.

Wracam zmęczony do mieszkania. Nie cieszy mnie nawet herbata. Kubek stygnie. Wylewam. Idę spać.
DOM, noc 4.

Wczoraj wracałem bardzo późno. Około północy. Ciche uliczki prowadziły mnie w kierunku domu
a potem skręciłem w tę krótką, ślepą, docierającą pod boczną furtkę. Tędy lubię wchodzić, bo droga krótsza i mniej pułapek. A ciemno jest i można na coś wpaść. Znów spojrzałem w okna tego domu. Ciemno w każdym oknie, w tych strychowych i w tych piwnicznych też ciemno. Zamarły dom.

Przeszedłem przez furtkę, minąłem niski budynek nielegalnego garażu, czekającego na rozbiórkę i wszedłem na porozbijany chodnik, którego płyty nikły w trawie lub piasku. Najpierw widzę ganek mojego mieszkania, potem drzwi balkonowe, które są obecnie wejściowymi, potem schody... obłupane stopnie i krótka poręcz. Na ganku kiedyś ustawiłem graty, szafy i kilka jeszcze niepotrzebnych mebli oraz stół i dwa krzesła. Teraz ze zdziwieniem zauważyłem płomień świecy.

Na ganku na stole stała latarenka, którą rano wypakowałem z walizki i postawiłem w kuchni.

A teraz ta moja latarenka stała na stole na odkrytym ganku i pozdrawiała mnie nikłym płomieniem świecy. Miło. Uśmiechnąłem się na taki powitalny gest. Chyba rzucę rzeczy i zejdę znów na chwilę do piwnicy.

Idę do głównych drzwi. Nie biorę latarki. Otwieram drzwi wejściowe i schodzę do piwnicy. Ciemność mnie ściśle ogarnia. Otacza. Wyciągam dłoń w ciemność i szukam ściany. Drepczę ostrożnie po zarzuconej śmieciami podłodze. Dotyk. Znów czuję przelotny dotyk ciepłej dłoni.

Muska mnie po palcach i znika w ciemności. Bezgłośnie. Lubię ten dom.

Wracam. Rano do pracy. W drzwiach odwracam się i cicho szepczę podziękowanie.

Żegna mnie cichy podmuch wiatru z głębi piwnicy.

środa, 9 maja 2012

SAMOTNY DOM.


Kolejna noc, jaką mam tu spędzić. Już trzecia noc. Maj a zimno daje się we znaki.
Idę do tego domu przez ogród, w zupełnej ciemności, wyczuwając pod stopami faktury terenu: zaniedbany chodnik z resztek betonowych płyt, zdziczała trawa i rozsypana częściowo góra piachu. A także sosny. Powyginane życiem. Uważam, by o którąś nie rozbić głowy.

Dziś szedłem tu w dość lekkim nastroju. Bo to już nie pierwszy raz przecież a jednak znów ten dreszcz mnie dopadł przy samych drzwiach. Gdy wchodzę od strony ogrodu za plecami pustka i ciemność. Przede mną ciemność mieszkania bo by zapalić światło muszę przejść kilka metrów przez zastawiony meblami pokój. I skądś dochodzą jakieś szelesty i jakby pocierani gałęzi czy patyka o próg. Odwracam się zdziwiony. Nic nie widzę. Zapalam światło a ono zalewa mieszkanie i jeszcze bardziej pogrążą ogród w mroku. Coś tam jest? Chyba zajrzę do piwnicy. Przecież jestem racjonalistą... nie przewiduję niczego w stylu duchów czy strachów. O niczym takim nie wspominali byli właściciele domu.

Klucz wyjmuję i idę przez ogród do głównego wejścia. Tam jest klatka schodowa, wejście do tych pustych sześciu mieszkań i zejście do piwnicy. Tak, można się też dostać na strych lub na dach. Ale ja schodzę do piwnicy. Ciemno i wilgotno. Wiem, że nie ma tu światła, a ja zapomniałem wziąć latarkę czy też świecę... Ale przecież znam te pomieszczenia. Niskie, wilgotne, pełne zakamarków. Wchodzę w pierwsze drzwi i skręcam w lewo. Nic nie słychać. Nic nie widać. Nic nie czuć. Zaskakujące pomieszanie wrażeń. Zmysły się gubią. Walę głową w mur.
Poruszam klamką. Podłoga zarzucona stertami śmieci. Czuję to pod nogami. Znów skręcam w bok i wyczuwam dłonią wilgotną ścianę... Poruszam się po omacku i wtedy natrafiam na ciepło. Czyjaś dłoń. Dotyka mnie i zaciska się na mojej dłoni. Dreszcz po mnie przebiega. Czy ktoś mieszka w opuszczonych piwnicach. Nie czuję żadnego zapachu. Idę prowadzony jakimś zaskakująco długim korytarzem a na końcu widzę światło. To świeca. W tym momencie się budzę.

Dom mnie uśpił. Herbata wystygła. Brak mi kogoś... Wracam do zajęć...